Chwytająca za serce opowieść o nędzy, bezrobociu, parszywym, nieszczęśliwszym życiu najbiedniejszych, którym zawsze wiatr w oczy, a droga po wybojach prowadzi pod górę. Oto fragment opowiadania, najlepiej oddający jego klimat: „ – Bieda – mówiła Zagrobina – bieda!... tylu ludzi bez pracy, a tu jesień i zima za pasem. Strach pomyśleć... Dederkowie krowę sprzedali; Ludwinkom dziecko zachorowało, wyzbyli się wszystkiego... on pono stróżem został... mój Boże, taki porządny rzemieślnik!… Stary milczał, tylko coraz większe kłęby dymu puszczał. – Bieda... – rzekł w końcu przez zęby. – I mnie trza myśleć o robocie. – Zaraz o robocie! Niech pan Słotwiński wprzód wydobrzeje; na wiosnę może fabrykę postawią. – Nie postawią, nie postawią, moja pani... Do wiosny daleko; trzeba wziąć się do pracy, żeby nie umrzeć z głodu... w świat może… – Cóż znowu?! Czy to panu Słotwińskiemu tak źle u nas? – Moja pani... czyż nie macie swoich czworga?... – odparł jej stary i otarł twarz rękawem. Z każdym dniem coraz mniej mówił, coraz dłużej przebywał za domem, wreszcie, jak wyszedł raz rano, pożegnawszy się z dziećmi, tak więcej nie wrócił”.