Kolejny numer kwartalnika „Kronos” poświęcony symbolice w teologii prawosławnej i związkach ikony z dobrem. Czym jest grzech i skąd przychodzi? Ojciec Paweł Florenski odznaczał się nieprzeciętną umysłowością. Jednocześnie bywał fanatycznym wariatem, kolejnym maksymalistą rosyjskim, z którym, nie bardzo wiadomo, co począć. Jego pisma polityczne i społeczne dostarczały złych odpowiedzi na poprawnie stawiane pytania: o Boga, ludzką bezdomność, merkantylizm, moc nazywania, maszynowy charakter współczesnego świata i... pochodzenie pojęcia grzechu. Od strony osobowej grzech przejawia się w obumieraniu uczuć, rozpadzie myśli na litery alfabetu, dezintegracji we wszystkich sferach ducha, opętaniu przez szczegół. Obrazuje go uśmiech Giocondy – występny, sceptyczny, dwulicowy; wyrażający „wiem swoje”. A więc czyje? „W istocie to uśmiech grzechu – czytamy w opus magnum Florenskiego – pokusy, czaru, uśmiech rozwiązły, podniecający, nie wyrażający niczego pozytywnego (na tym właśnie polega jego tajemniczość!) poza jakimś zmieszaniem wewnętrznym, jakimś wewnętrznym zamętem ducha, ale także brakiem skruchy” (Filar i podpora prawdy, przeł. Jacek Chmielewski, s. 145). Dusza Giocondy – dusza Zachodu – ulatuje, wymyka się samej sobie, nie bardzo wiadomo, gdzie. Na jej miejsce wchodzą bezosobowe mechanizmy. Psychologowie zajmujący się preparowaniem nowoczesnej duchowości to w gruncie rzeczy „prostytutki” – za pieniądze, mówi pop, gubią siebie i innych. Teoretyczne podstawy grzechu stworzyła filozofia Kanta, „cała utkana [...] z tajemniczych uśmiechów, dwuznacznego przenikania się »tak« i »nie«. Ani jedno pojęcie nie wydaje z siebie czystego tonu, one tylko jęczą. W rzeczy samej system Kantowski to system genialny – genialniejszy od tego, co było, jest i co będzie [...]. Na tym polega jego diabelstwo. Kant to diabeł” – mówił Paweł Florenski (za: Natalia Boniecka, Русский Фауст XX века, s. 279).