Mateusz pewnego dnia odkrywa, że rozwija się w nim nieuleczalna choroba — stwardnienie rozsiane. Diagnoza brzmiała jak wyrok. Na szczęście miał pracę w zakładzie introligatorskim. Na szczęście, bo właśnie tam pewnego dnia trafił młody fotograf, przygotowujący się do swojego wernisażu. Do prezentacji swoich prac potrzebował fachowo wykonanych passe partout. Mateusz świetnie się wywiązał z tego zlecenia. Został zaproszony na wystawę. Tam poznał nowych przyjaciół. Historia, jakich wiele, jak mogłoby się wydawać, ale autor posiada wiedzę techniczną z zakresu fotografii i z dużym profesjonalizmem opowiada o sprzęcie i technikach wykonywanych zdjęć oraz wywoływaniu klisz i odbitek. Świetnie też opisuje prace malarskie i wrażenia z obejrzanych przez bohaterów filmów krótkometrażowych, których minifestiwal był zorganizowany przez dom kultury w ich mieście. A rzecz cała dzieje się kiedyś, w przeszłości, w czasach, gdy jeszcze nie było komputerów i komórek, a fotograficy pracowali jedynie na aparatach fotograficznych ze światłoczułą kliszą wewnątrz. Ciekawe przeżycie dla osób, które te czasy pamiętają, ale i dla tych, którzy nie wyobrażają sobie życia bez wszechobecnej, otaczającej nas miniaturyzacji i komputeryzacji.