Melancholia wydaje się dzisiaj jedną z najważniejszych kategorii opisu różnych sposobów artystycznego reagowania na rzeczywistość. Po latach nieprzesadnego nią zainteresowania (przynajmniej w Polsce) wróciła do łask jako kategoria adekwatna do stanu dzisiejszej artystycznej wrażliwości, a przynajmniej pewnego jej modusu. Nieprawdą byłoby, rzecz jasna, stwierdzenie, jakoby zdominowała ona bezwzględnie literaturę polską po 1989 roku. Na szczęście, polska poezja jest znacznie bardziej różnorodna, polifoniczna, zdywersyfikowana; pojawiają się w niej bardzo różne głosy, w tym wręcz przeciwstawne melancholii, jak chociażby te charakterystyczne dla banalizmu czy neolingwizmu, poetyckich ironistów, „nurtu wartości” — każdy z nich na swój sposób jej zaprzecza, co nie znaczy, że nie wchodzi z nią w pewnego rodzaju alianse [...]. Rzecz w tym, że po 1989 roku dykcja śmiertelno-melancholiczna nie tylko pojawiła się równie wyraźnie jak pozostałe, ale stała się czymś w rodzaju pokoleniowego habitusu. Tak jest na pewno w odniesieniu do poetów roczników 60. i 70. (młodsi w znacznym stopniu przejęli język poprzedników, opatrując go jednak licznymi cudzysłowami).Jeden z podstawowych wniosków, jaki nasuwa po zakończeniu pracy nad „polską współczesną melancholią” jest taki, że mimo iż da się opracować „model” — na podstawie tekstów, rzecz jasna — melancholii ponowoczesnej, zasadnicza większość poetów realizuje w swojej twórczości jednak jej wzór „tradycyjny”, przeżyciowy, egzystencjalny.